Święta Wielkanocne obchodzone były i nadal są na ziemi łowickiej niezwykle uroczyście, świątecznie i hucznie. Najważniejsze święta w roku. Świadczą o tym zachowane dla przyszłych pokoleń kultywowane tradycje i zwyczaje. Wielki Tydzień jest czasem intensywnych przygotowań do Wielkanocy. W tym czasie przyrządza się tradycyjne potrawy wielkanocne, a także dekoruje mieszkania i jajka.
Oczywiście do świąt należało odpowiednio przygotować się, nie tylko duchowo, ale zrobić porządek w gospodarstwie i obejściu po okresie zimowym. Z domu wynoszono wszystkie elementy wyposażania do obory. Wszystkie pomieszczenia użytkowe musiały zostać odświeżone – bielone wapnem wymieszanym z farbom ultra maryną i wywietrzone. Meble, podłogi były dokładnie szorowane. Sielniki na nowo wypychane słomą. Pierzyny i poduszki wietrzone. W czasie postu kobiety z dziećmi wykonywały nowe kwiatki z bibuły, „kodry” podłużne wycinaki łowickie z kolorowego glansowanego papieru o tematyce kwiatowej lub przedstawiające życie na wsi, które stanowiły dekoracje izby. Nowe wycinaki zawieszane były na belkach stropowych w izbie zaś kwiaty z bibuły ustawiane przy domowych ołtarzykach. Obejście przed chałupą również musiało zostać dokładnie wysprzątane, wygrabione, pozamiatane i na nowo wysypane świeżym piaskiem. Kamienie przed obejściem bielono wapnem oraz drzewa w sadzie, ogrodzie (pnie), co miało chronić przed robactwem i ewentualną zarazą. W wysprzątanej izbie pachniało świeżością. Widać było, że zbliża się okres oczekiwanych przez gospodarzy świąt po 40 dniowym poście. Na Wielkanoc mieszkanie musiało być perfekcyjnie czyste.
Nasze łowickie zwyczaje związane z obchodem Świąt Wielkiej Nocy rozpoczynały się od Niedzieli Palmowej. W kościele święcono palmy wykonane z rózeg wierzby ozdobione gałązkami bukszpanu lub borówki, kwiatkami z bibuły lub suszkami i kolorowymi wstążeczkami. W Kościele Rzymsko-Katolickim palmy święci się na pamiątkę wjazdu Jezusa do Jerozolimy, któremu pod nogi ułożono liście palm. Święcenie palm wiązało się w łowickim z różnymi magicznymi zabiegami mającymi zapewnić zdrowie, płodność i bogactwo. Poświęcona palma miała cudowne właściwości — chroniła przed chorobami, nieszczęściami i zapewniała urodzaj w polu. Zjedzone „kotki” wierzbowej palmy dawały zdrowie, chroniąc od bólu gardło, głowę czy brzuch. Przed bólem głowy zabezpieczało nie tylko zjedzenie „kotka”, ale i trzykrotne uderzenie palmą po głowie. Wierzono, że kilkakrotne uderzenie palmą leczyło dzieci nerwowe, które płacząc „zanosiły się”.
Ludność wierzyła, że poświęcona palma chroni od pożaru i od uderzenia pioruna. Gałązki wkładano w poszycie dachów, a w czasie burzy stawiano w oknie obok zapalonej gromnicy. Oprócz tego zasuszone gałązki kładziono w stodole pod pierwszy przywieziony z pola snopek w czasie żniw. Miały one chronić zboże od myszy i innych szkodników. Umarłemu wkładano do trumny gałązkę palmy, „aby dłużej leżał w grobie niezmieniony„.
WIELKI PIĄTEK
W wielki piątek, młode dziewczęta zabierały się do malowania wielkanocnych jajek. W wodzie, w której gotowały się jajka, myły włosy wierząc, ze będą gęste, piękne i lśniące. Przygotowanych pisanek należało mieć dużo, gdyż służyły one jako podarunek, które ofiarowywano w dowód przyjaźni najbliższym i przyjaciołom jako wyraz dobrych życzeń i serdecznych uczuć. Jajka służyły też jako dyngus. Pisankami nazywano jajka malowane na jeden kolor. Zależnie od wsi używano różnych barwników do barwienia jajek. I tak na kolor żółty barwiono jajka w łupinach cebuli, na zielono wywar z ozimego żyta, kolor brunatny liście bazylii, na czerwono wywar kory dębowej z łupinami cebuli, krokusem i szyszkami olchowymi.
WIELKA SOBOTA
W wielką sobotę, podobnie jak w wigilię Bożego Narodzenia, był zwyczaj mycia się o świcie w rzece. Idąc do rzeki należało nie oglądać się i zachować milczenie. Takie mycie zapewniało zdrowie i urodę, na twarzy ginęły „krosty. Według relacji praktykowano to we wszystkich tych wsiach, gdzie była dostępna woda – stawy, rzeki, rzeczki.
W kościele poświęcano wodę, ogień, ciernie i pokarmy. Przyniesioną z kościoła do domu wodą święcono dom, obejście gospodarskie i wodę w studni. Miało to chronić przed nieszczęściem
i sprowadzić na gospodarstwo błogosławieństwo.
W niektórych wsiach najbliżej kadzi z wodą starali się stanąć hodowcy pszczół, którzy pierwsi chcieli nabrać wody po jej poświęceniu. Wierzyli oni bowiem, że ten kto pierwszy nabierze wody, temu pszczoły będą więcej miodu składać.
Oprócz wody, święcono ogień i ciernie głogu (według interpretacji Kościoła na pamiątkę korony cierniowej Chrystusa). Niedopalone ciernie (mokre gałęzie nie chciały się palić) zabierano do domu i robiono z nich małą koronkę. Umieszczano ją na krzyżu stojącym na stole lub na obrazie nad stołem, albo, na gwoździu przed domem. Pojedyncze ciernia wkładano też w poszycie dachów. Miały one chronić przed nieszczęściem, głównie przed pożarem.
Święcenie pokarmów odbywało się w kościele, a jeżeli we wsi nie było kościoła — w prywatnych domach. Jeszcze w okresie powojennym przynoszono do święcenia to wszystko co przygotowano na święta do jedzenia: szynkę, kiełbasę, ciasto, masło, ser, chrzan oraz jajka, które wśród pokarmów były najważniejsze. Barwiono je kolorową bibułą, najczęściej na jeden kolor. Bibułę maczano w wodzie i barwiono nią powierzchnię jajka. W zależności od koloru bibuły jajka były różowe, czerwone, niebieskie, żółte itd.
WIELKANOC
Pierwszy dzień świąt Wielkanocnych, podobnie jak pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia, uważany był za wielkie święto, które należało spędzić w domu rodzinny z najbliższymi. Rano o godzinie szóstej należało być w kościele na rezurekcji. W drodze powrotnej do domu urządzano wyścigi wozami, brykami, bryczkami i wolantami oraz wyścigi piesze. Ten kto pierwszy przybył do domu znaczyło, że pierwszy w tym roku wykona wszystkie prace polowe, a przede wszystkim pierwszy sprzątnie zboże z pola i „przez cały rok będzie chybki” — prędki, czyli szybki w pracy. Po powrocie z kościoła do domu spożywano uroczyste śniadanie, składające się z pokarmów poświęconych w Wielką Sobotę. Rozpoczynano od dzielenia się jajkiem i składania sobie wzajemnie życzeń wszystkiego najlepszego i „abyśmy wszyscy szczęśliwie doczekali drugiej Wielkanocy„. Skorupki z jajek trzeba było spalić, nie wolno ich było wyrzucać, gdyż były poświęcone. W ciągu dnia nie należało odpoczywać leżąc, „bo jak gospodarze będą leżeć to i len będzie leżał i da marne włókno”. W niektórych wsiach uważano, że nie tylko len się wyłoży, ale wszystko zboże wylegnie, a gospodarz który będzie w ten dzień spać, to przez cały rok będzie śpiący i powolny w pracy, a w gospodarstwie nie będzie mu się dobrze wiodło.
DRUGI DZIEŃ ŚWIĄT WIELKANOCNYCH – PONIEDZIAŁEK WIELKONOCNY.
Zwany również dyngusem albo lanym poniedziałkiem. Po spokojnym rodzinnym nastroju pierwszego dnia świąt spędzanego w domu, drugi dzień świąteczny był bardzo wesoły, związany z różnymi obrzędami. Wyraz „dyngus” występował w podwójnym znaczeniu—dyngus jako podarunek i dyngus jako oblewanie wodą. Od wczesnego ranka rozpoczynało się oblewanie wodą. Dorośli chłopcy przygotowali sobie w tym celu ręczne sikawki, którymi znienacka oblewali przechodzące ulicą dziewczyny. Pannę, którą udało się im schwytać prowadzili przed studnię lub do rzeki czy stawu i „zlali do suchej nitki”. Dziewczęta, które miały największe powodzenie musiały się kilka razy przebierać. Te natomiast, które nie zostały porządnie zlane, czuły się dotknięte, „że je chłopcy za nic mają” — bowiem oznaczało to brak powodzenia. Strażacy od wczesnego ranka jeździli z sikawką i zatrzymując się przed każdym domem, oblewali go wodą. Otrzymywali za to od gospodarzy jako dyngus jajka lub pieniądze.
Po dyngusie chodziły też dzieci do rodziców chrzestnych, dziadków, wujków i dalszej rodziny. Oblewali ich wodą, otrzymując za to jajka – malowanki. Pod koniec okresu międzywojennego zaczęto dzieciom jako dyngus dawać pieniądze.
Zwyczaj oblewania wodą wywodzi się z bardzo dawnych praktyk magicznych, mających sprowadzić deszcz na uprawiane rośliny. Na początku XX wieku na plan pierwszy wysuwają się elementy matrymonialne i składanie życzeń pomyślności.
W drugi dzień świąt obchodzono granice pól z chorągwią. Brali w nim dział sami mężczyźni od 18 lat wzwyż — żonaci i kawalerowie. W tych wsiach, gdzie była Ochotnicza Straż Pożarna, brało udział wielu strażaków. Nazywano ich chorągwiarzami. Zaczynali się zbierać zaraz po północy. Wystrzałem przy użyciu kalichlorku lub waleniem w bęben dawano znać, iż rozpoczyna się zbiórka. Chorągiew przynoszono z kościoła poprzedniego dnia. Niektóre wsie miały własną chorągiew, przechowywaną na wsi. Chorągwiarze szli granicami pól swojej wsi, śpiewając pieśni wielkanocne. Przy każdym kopcu granicznym zatrzymywali się i obchodzili go trzy razy, waląc w bęben albo strzelając z kalichłorku. Następnie zakopywali w kopcu gałązki poświęconej palmy oraz święcono wodą święconą. Były też wsie gdzie chorągwiarze przy kopcach granicznych palili pochodnie ze słomy i zakopywali też trochę wianków święconych w oktawę Bożego Ciała. Gdy na granicach pól spotkali się chorągwiarze z sąsiednich wsi, wtedy rozpoczynali spychanie z granicy, którą stanowiła wąska miedza. Rozpoczynała się walka kto będzie najsilniejszy. Dużą ujmą było dla wsi, jeżeli chorągwiarze pozwolili się zepchnąć z miedzy. Chłopcy, którzy chcieli iść z chorągwią po raz pierwszy, musieli się wkupić starszym. Dawali im pieniądze albo stawiali pół litra wódki. Tych młodych nazywano frycami. Nie wolno było im pić alkoholu, tak jak i noszącemu chorągiew. Po obejściu granicy pól chorągwiarze szli przez wieś, w dalszym ciągu śpiewając i zatrzymując się przed każdym domem. Dwóch wchodziło do domu, gdzie otrzymywali dyngus — jajka lub pieniądze. Zebrane w ten sposób sumy przeznaczano na cele społeczne, np. na zakupienie jakiegoś przedmiotu do kościoła albo z czasem dla Ochotniczej Straży Pożarnej. Obchodzenie granic pól miało sprowadzić błogosławieństwo na zasiewy, dać dobry urodzaj i odwrócić wszelkie nieszczęścia, jak klęskę gradobicia, suszę, powódź itp.
Po dyngusie chodzili również z kogutkiem chłopcy w wieku od 10 do 14 lat. Było ich najczęściej trzech. Kogut, z którym chodzili wykonany był z drewna, ale w okresie młodości ich dziadków i rodziców, chłopcy chodzili po dyngusie z żywym kogutem. Miało to miejsce na przełomie XIX i XX wieku. Kogut drewniany miał na powierzchni otwory, w które wklejano pióra prawdziwego koguta. W obawie przed utratą piór gospodynie na parę dni przed dyngusem zamykały koguty w kurniku. Wykonywano sztucznego koguta, którego oblepiano ciastem i w niego wtykano pióra. Kogut wyglądał jak prawdziwy. Umieszczony był na wózku o dwóch kółkach, a obok niego doczepiano cztery lalki ubrane po łowicku. Chłopcy po wejściu do izby wprawiali w ruch kogutka i rozpoczynali śpiewać albo skandować odpowiednie teksty. Cel swojego przybycia wyjaśniali zaraz na wstępie:
„Przyszliśmy tu po dyngusie, zaśpiewamy o Jezusie, o Jezusie i Maryji, dajcie dyngus gospodyni”.
Chłopcy obnoszący kogutka, pochodzili najczęściej z biedniejszych rodzin, uzupełniając w ten sposób budżet rodzinny, bowiem zebrany dyngus dzielili między siebie. Chłopcy z Łowicza, pochodzący z tych samych środowisk co kolędnicy docierali z kogutkiem do okolicznych wsi, odległych nawet o przeszło 15 kilometrów. Za otrzymany dyngus dziękowali, śpiewając:
„Za te dary dziękujemy
zdrowia, szczęścia więszujemy,
byście państwo sto lat żyli,
a po śmierci w niebie byli”.
W poniedziałek wielkanocny chodziły również i dziewczęta z gaikiem. Była to mała choinka ubrana wstążeczkami z bibuły i laleczkami, z umieszczoną na wierzchołku jedną większą laleczką. Z gaikiem chodziły dwie lub trzy dziewczynki w wieku od 10 lat wzwyż. Do domów raczej nie wchodziły, tylko stawały za oknami albo w progu domu i obracając gaikiem śpiewały:
„Nas goicek przez wieś idzie,
przypatrują mu się ludzie.
Goicku, goicku łobróć się dokoła,
niech ci się napatrzy gromada wesoła.
Idziewa z goikiem koło sadzowecki,
idziewa z goikiem koło sadzowecki,
a chłopcy za nami, a chłopcy za nami ło i z sikawkami.
Na nasym goiku lalecki, wstązecki,
łoj co go stroiły te nase dziewecki,
łoj co go stroiły te nase dziewecki.
Pani gospodyni w okienecku stoi,
pani gospodyni w okienecku stoi i cepecek na ni i cepecek na ni rąbkowy się stroi.
Bodaj się strojeła scęścia docekała i nam podarunku nie pozałowa i nam podarunku nie pożałowała.
Pani gospodyni klucykami brząka, pani gospodyni klucykami brząka, dla nas ci to dla nas, dla nas ci to dla nas podarunku suka”.
Po otrzymaniu dyngusu dziewczęta dziękowały śpiewając:
„Za te dary dziękujemy zdrowia, scęścia więsujemy, i wszystkiego też dobrego, i wszystkiego też dobrego, od swego Boga miłego, od swego Boga miłego”.
To tylko niektóre obrzędy jakie po krótce przypomnieliśmy i przedstawiliśmy. Dzisiaj część z tych naszych lokalnych tradycji kultywują zespoły folklorystyczne. Ziemia łowicka obfituje w piękne i ciekawe w całym roku kalendarzowym zwyczaje i obrzędy. Warto jest o nich mówić, by zachować dziedzictwo kulturowe dla przyszłych pokoleń.
Opracował:
Michał Zalewski
p.o. Dyrektora Muzeum w Łowiczu